Ściąga z feminizmu

1
7012
feminizm
Nierzadko można spotkać się z wypowiedziami opisującymi feminizm jako coś złego lub rodzącego zło | fot.: Fotolia

Z nie do końca oczywistych powodów w naszym kraju panuje pewne mylne wyobrażenie na temat feminizmu. Feminizm bywa wyśmiewany, z feminizmu dobrze jest żartować i wytykać go palcami. Wystarczy wspomnieć ostatnią wizytę amerykańskiego prezydenta w Polsce i hasła „jesteś brzydka!” kierowane do protestujących „podręcznych” utożsamianych z feministkami. Wiele osób podejmujących kwestie feministyczne, nie wie nawet do końca, czym owo pojęcie tak naprawdę jest, z czego się wzięło, co feminiści (tak!) i feministki chcą zmienić i dlaczego.

Nierzadko można spotkać się z wypowiedziami opisującymi feminizm jako coś złego lub rodzącego zło. Jak w każdej przecież grupie, także wśród feministek znajdą się ekstremalne przypadki różnych niewłaściwych, ekstraordynaryjnych czy przesadzonych zachowań. Nie należy ich przecież dożywotnio kojarzyć z daną grupą, nurtem etc. Jednak wydaje się, że właśnie tutaj tkwi źródło problemu. Otóż: często słyszy się żart, że feminizm kończy się wtedy, kiedy trzeba wnieść lodówkę na szóste piętro. Ów wątpliwej jakości dowcip w doskonały sposób oddaje pomieszanie porządków, które nagminne widać w życiu politycznym czy rozmowach na ulicy. W Polsce przyjęło się (uwaga: generalizacja), że feministki to kobiety, które nienawidzą mężczyzn. Błąd – nienawiść płci żeńskiej do męskiej do mizoandria. Feminizm z założenia ma być pokojowy. Feminizm w żadnym wypadku nie zakłada awersji kobiet do mężczyzn, zakłada raczej awersję do nierówności między płciami i próbuje temu zapobiec.

Co to jest feminizm?

Feminizm, najprościej rzecz ujmując, to dążenie do zrównania praw kobiet i mężczyzn. Feminizm kojarzy się zwykle z choćby takim fragmentem (Emma Jane Austen): „pani Goddard prowadziła prawdziwą pensję z internatem, na której rozsądną dawkę wiedzy sprzedawano po rozsądnej cenie, gdzie można było umieścić córki, by nie zawadzały w domu i mogły zdobyć sobie nieco wykształcenia bez obawy, że powrócą pod dach rodzicielski jako geniusze”. Kiedyś nie dopuszczano kobiet do zbyt intensywnej edukacji, uważano (niestety, takie myślenie jest obecne też dzisiaj), że liberalne wychowanie i dostęp do wiedzy mogłyby w nich obudzić potrzebę samorealizacji, która miała być przecież domeną mężczyzn. I właśnie w tym miejscu właśnie wkroczył dyskurs feministyczny niegodzący się na wychowywanie kobiet tylko na przyszłe panie domu (oczywiście to jest ogromny skrót historyczny).

Jeśli idzie o słownikową definicja feminizmu, to można posłużyć się choćby tą Lindy Gordon, która pisze o tym, że feminizm opiera się na przekonaniu, że (1) status kobiety nie jest zdominowany przez czynniki biologiczne, nie jest także niezmienny, jest ukształtowany przez ludzi w danej kulturze, więc można go zmienić, (2) status kobiety  nie jest taki, jaki powinien być.

Dodatkowo, badaczka uważa, że należy podjąć wszelkie inicjatywy społeczne i polityczne, by go poprawić. Czy jest tutaj gdzieś mowa o tym, że feministki nienawidzą mężczyzn, nie chcą rodzić dzieci i zakładać rodzin? Oczywiście, jeśli chodzi o biologiczne różnice między kobietami a mężczyznami, są one nie do przeskoczenia, dlatego też, np. ergonomia zakłada maksymalny wydatek energetyczny w pracy różna dla kobiet i różny dla mężczyzn podyktowany budową ciała. Jednak, co ważne: ograniczenia organizmu, naturalne predyspozycje (jeśli można tak nazwać zdolność do wydawania na świat potomstwa) nie powinny decydować o statusie kobiety.


ŁRE