Lubisz „Władcę pierścieni”, czy pokochasz „Pierścienie władzy”?

0
510
lotr Galadriela
Póki co serial nie zawodzi, ale trzy odcinki wciąż nie popchnęły akcji znacząco do przodu | fot.: Amazon Prime

Odkąd pojawiły się zapowiedzi, że pierwszy sezon serialu „Pierścienie władzy” ukaże się we wrześniu na Amazon Prime Video, wielu miłośników zekranizowanej trylogii Tolkiena z niecierpliwością, ale też z pewnymi obawami czekało na niego. Z jednej strony już chcieliśmy obejrzeć produkcję i znów zanurzyć się w cudowny świat elfów, skrzatów, ludzi i orków, a z drugiej budziły się w nas pewne wątpliwości. Czy „Pierścienie władzy” są w stanie dorównać kultowemu „Władcy pierścieni”? Czy aktorzy sprostają trudnemu wyzwaniu i zagrają po mistrzowsku swoje role, oddając przy tym charakter postaci? Czy wreszcie jest możliwe znów stworzyć świat barw, kolorów, świat pełen baśniowych charakterów i przepięknych krajobrazów, tak jak to działo się w dziele Petera Jacksona? Na te pytania postaram się odpowiedzieć, będąc po obejrzeniu pierwszych odcinków tak hucznie zapowiadanej serii.

Pierwsza scena, pierwsze wrażenia

Odcinek numer jeden otwiera scena niesamowitego krajobrazu zielonych pól, po których beztrosko hasają dzieci, bawiąc się obok krystalicznie czystego strumyczka. Ten idylliczny obrazek wciąga od razu i widz z zainteresowaniem ogląda, jak piękna blond-włosa dziewczynka z zaangażowaniem tworzy statek, który wkrótce puszcza w nurt rzeki. Coś jednak zaczyna się dziać w sercach lub umyśle jednego z kolegów dziewczynki i żeby nie spoilerować powiem tyle, że stateczek nagle znika. Scena od razu daje namacalnie odczuć trochę mroczny świat „Władcy pierścieni” i tego, że dobro jest atakowane przez zło, że dobro miesza się ze złem. Scena od razu wzbudza emocje w oglądającym. Nie chcemy, aby piękny, czysty świat został skalany aktami przemocy. To niesamowite, że udało się Juanowi Antonio Bayona w pierwszej scenie oddać klimat z filmu „Władca Pierścieni” i nakreślić w z pozoru niewinnej scenie, że będzie się tutaj toczyć ogólnoświatowa walka dobra ze złem. 

Bohaterowie

W pierwszych odcinkach obserwujemy głównie troje z nich – Galadrielę, Elronda i Arondira. Dwoje pierwszych to młode wersje postaci, które znamy z ekranizacji powieści Tolkiena. Choć nie do końca można się w nich doszukać podobieństwa fizycznego ze swoimi starszymi wersjami, a i osobowość wydaje się być inna, to trzeba przyznać, że aktorsko radzą sobie świetnie i bardzo dobrze się ich ogląda i słucha. Mnie wręcz zahipnotyzowała Morfydd Clark jako młoda elfka z królewskiego rodu. Pokazała tutaj waleczną, wojowniczą, upartą, zadziorną i raczej nieznaną osobowość przyszłej królowej. Z kolei Robert Aramayo zaprezentował wyważoną, stateczną postawę Elronda, który jednak potrafi sprytnie podejść krasnoluda. Moment, kiedy rywalizują ze sobą na rozłupywanie młotem kamieni, a później kiedy rozmawiają nie całkiem po przyjacielsku w Morii jest przesiąknięty humorem sytuacyjnym i dobrymi dialogami. Postać Arondira, czarnoskórego elfa, pilnującego wsi zamieszkanej przez ludzi, granego przez Ismaela Cruz Cordovę, jest nie mniej intrygująca, a wątek miłosny z jego udziałem może spowodować, że Cordova stanie się serialowym amantem.

Czy można się do czegoś przyczepić?

Póki co serial nie zawodzi, ale trzy odcinki wciąż nie popchnęły akcji znacząco do przodu. Być może dialogi są momentami zbyt długie i troszkę nużące. Wspaniała sceneria i niesamowita grafika rekompensuje jednak te małe niedostatki. Serial to według mnie must-see dla każdego miłośnika filmów fantasy.

EWI